|
|
|
Akcja SS Galizien w Siemianówce
dnia 26. lipca 1944 zebrał i opracował Edward Zawada Siemianówka, lat czterdziestych była dużą, czysto polską wioską, leżącą w powiecie lwowskim w odległości około dwudziestu kilku kilometrów na południe od Lwowa. Wśród przeszło dwu tysięcy Polaków, żyło kilka rodzin pochodzenia ukraińskiego (rusińskiego), przeważnie na wpół spolszczonych wzgl. spokrewnionych z Polakami. Wieś liczyła około sześćset domostw, i ciągnęła się, wraz z dwoma przysiółkami zwanymi "Za młynem" i "Zagroblą", na długości przeszło pięciu kilometrów, wzdłuż rzeczki Szczerek, będącej dopływem Dniestru. W bliższym i dalszym sąsiedztwie Siemianówki rozmieszczone były wsie, zamieszkałe w większości przez ludność ukraińską, z mniej lub bardziej licznymi wśród niej, skupiskami polskimi. Najbliżej, położone są Miłoszowice, będące przedłużeniem Siemianówki w kierunku północnym i oddzielone od niej tylko rzeczką Stawczanką, niewielkim dopływem Szczerka. Z Miłoszowicami sąsiadują majątek Radwań i miejscowość Pustomyty. Od strony południowej domostwa Siemianówki zbliżają się do wsi Ostrów. Obie miejscowości oddziela linia kolejowa Lwów-Stryj. Znajduje się tu stacja kolejowa Szczerzec oraz fabryka gipsu, czerpiąca surowiec z kamieniołomu na stoku pobliskiej Piaseckiej Góry, niewysokiego podłużnego wzniesienia, po drugiej stronie którego, leży wieś Piaski. Za Ostrowem położone jest miasteczko Szczerzec a za nim wsie Łany, Nikonkowice, Horożanna. Na zachód od Siemianówki,w odległości około czterech kilometrów znajdują się wioski Serdyca, Leśniowice, Mostki, oddzielone pasem pól, łąk , zagajników i pastwisk . Po wschodniej stronie, w odległości 2-3 kilometrów od Siemianówki leży Chrusno Stare i Dobrzany a nieco dalej, za "gościńcem stryjskim" i na zachodnim skraju wielkiego obszaru lasów wsie Rakowiec, Hucisko, Dobrzany I in. Siemianówka położona jest na uboczu w stosunku do większych szlaków komunikacyjnych, nie licząc linii kolejowej Lwów-Stryj-Drohobycz. Tylko jej południowa część, zwana dochodziła do drogi bitej, biegnącej ze Lwowa, poprzez Pustomyty, Nawarię I Sokolniki do miasteczka Szczerzec. W tej części wsi stoi kościół parafialny pod wezwaniem św. Marcina zbudowany przez Potockich w początkach XVIII w. Tu znajdowała się także, resztówka majątku dworskiego, w latach czterdziestych mocno już podupadłego, należącego do polsko-włoskiej rodziny Santich. ***** Latem 1944 roku, trwała od kilku już tygodni kolejna, wielka ofensywa Czerwonej Armii. Pod jej naporem w drugiej połowie lipca front niemiecko-sowiecki dotarł do wschodniego przedpola Lwowa. Zbliżał się koniec kilkuletniej okupacji niemieckiej. Okolice Lwowa, do tej pory wychodziły na ogół obronną ręką z trwającej już piąty rok wojny. Dotyczyło to także Siemianówki. Mieszkający tam ludzie, szczęśliwie przetrwali okres okupacji sowieckiej (wrzesień 1939 - czerwiec 1941) a także panowanie i terror niemiecki. Pod koniec wojny, w lipcu 1944 roku wydawało się, że i tym razem wieś i jej mieszkańców ominą wojenne nieszczęścia. Najbardziej obawiano się napadów ze strony nacjonalistów ukraińskich. Było wiadomo, że we wszystkich sąsiednich wioskach, zamieszkałych przez ludność ukraińską, istnieją konspiracyjne ugrupowania OUN i Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA) przez nią szkolone, zbrojone i instruowane. Nazywano ich "banderowcami" od nazwiska Stiepana Bandery, będącego głównym politycznym przywódcą. Ich ważnym oparciem politycznym, kadrowym i logistycznym, była walcząca u boku hitlerowców ukraińska dywizja SS Galizien (przemianowana po wycofaniu się za Karpaty na SS Hałyczyna). Od lata 1943 roku, docierały do mieszkańców Siemianówki coraz to bardziej mrożące krew w żyłach wieści, o okrutnych mordach Polaków, na Wołyniu, Podolu oraz w bliższych i dalszych okolicach na wschód od Lwowa. Przekazywali je ludzie, którzy masowo, przeważnie w popłochu, opuszczali swoje dotychczasowe siedziby, chroniąc się na terenach zamieszkałych przez Polaków. Porzucali swój cały życiowy dobytek a także świeże mogiły pomordowanych bliskich, sąsiadów I znajomych. Ludność polska żyjąca od pokoleń na tych terenach, została poważnie zagrożona całkowitą eksterminacją. Działające w lecie 1944 roku na tych terenach trzy siły wojskowe: nacjonaliści ukraińscy, hitlerowskie Niemcy I sowiecka Rosja, były zainteresowane, choć każda z różnych powodów, w terroryzowaniu I wysiedleniu ludności polskiej. Nacjonaliści ukraińscy przeprowadzali to, co się obecnie nazywa "czystką etniczną". Dążyli do pozbycia się ludności polskiej, część jej mordując, część zmuszając terrorem do trwałego opuszczenia swoich dotychczasowych siedzib. Przyświecała im idea czystej etnicznie "samostijnej" Ukrainy. Działająca na tych terenach silna partyzantka sowiecka, jakkolwiek uważała nacjonalistów ukraińskich za wrogów, przyglądała się biernie rugowaniu Polaków. Leżało bowiem w interesie I zamiarach Moskwy pozbycie się elementu polskiego z terenów, które na mocy układów jałtańskich, miały wejść w skład ZSSR. Również hitlerowskie Niemcy nie miały nic przeciwko wzajemnemu mordowaniu się Polaków I Ukraińców a nawet je wspierały. Dzięki temu znaczne siły Armii Krajowej wiązane były koniecznością samoobrony, co zmniejszało zagrożenie z ich strony dla niemieckiego zaplecza, coraz bliższego frontu. ***** Od wczesnej wiosny 1944 roku zaczęły się napady I mordowanie Polaków w miejscowościach położonych niedaleko Siemianówki, zwłaszcza we wsiach ukraińskich, w których Polacy stanowili mniejszość. Ich ofiarami padali niewinni ludzie; obok mężczyzn zabijano, często w okrutny sposób, kobiety, dzieci, starców a ich domostwa rabowano i niekiedy podpalano. Nie oszczędzano także rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich, żyjących od lat w zgodzie ze swoimi ukraińskimi krewnymi czy sąsiadami. Ci, ostrzegali niekiedy Polaków przed grożącym im niebezpieczeństwem, choć bywało to dla nich samych ryzykowne i radzili przeniesienie się do bezpieczniejszych, czysto polskich miejscowości. Jednym z takich "bezpiecznych", jak się wydawało miejsc, była Siemianówka. W okresie od wczesnej wiosny 1944 roku znalazło w niej schronienie dziesiątki rodzin polskich z pobliskich miejscowości z Ostrowa, Łanów, Serdycy, Chrusna, Rakowca , Nowosiółek, Miłoszowic I in, uciekając pośpiesznie, z niewielkim dobytkiem. Poczucie bezpieczeństwa mieszkańców Siemianówki zwiększał fakt, że u schyłku zimy 1944 roku, w jej południowej części zakwaterowany został wsi niewielki oddział Wehrmachtu. Żołnierze niemieccy zachowywali się w stosunku do ludności miejscowej bez zarzutu. Ich dowódca, pochodzący z okolic Kluczborka młody lejtnant Hans Faber, mówił I rozumiał nieco po polsku. Zarówno on jak I podlegli mu podoficerowie i żołnierze, przeważnie Austriacy, cieszyli się pewną sympatią ze strony miejscowych. Ich obecność, była bowiem gwarancją, że do napadu, na tę część wsi, w której oni kwaterowali, nie dojdzie. Sytuacja zmieniła się na gorsze po wyjściu Niemców pod koniec kwietnia lub w początku maja 1944 roku. ***** Oto, jak wydarzenia tego okresu, które miały miejsce w najbliższej okolicy, zarejestrował Bolesław Bednarski (Bolko z za kościoła) b. mieszkaniec Siemianówki, mieszkający obecnie we Wrocławiu, i od lat gromadzący świadectwa naocznych świadków: "26 marca 1944 roku, we wsi Rakowiec, w czasie kazania ks. Błażeja Jurasza wtargnęli do kościoła uzbrojeni mężczyźni, przebrani w mundury niemieckie. Sterroryzowali zebranych, wypędzili ze świątyni, ustawili trójkami, razem z księdzem 96 osób w tym 9 mężczyzn. Napastników było 36 na koniach, otoczyli oni swoje ofiary I skierowali na drogę prowadzącą do lasu. W czasie prób ucieczki zginęły: Helena I Maria Czubate z dzieckiem, Janisiów z Nowosiółki, ranna została Marysia, służąca Chorkawego I Jan Oleszczuk, który zmarł po dwóch dniach. Na polanie pod lasem stało się coś nieoczekiwanego. Przybyli miejscowi Ukraińcy, z sołtysem Ptasznikiem I grecko-katolickim księdzem Bereziukiem z Polany i wstawili się za polskimi sąsiadami. Swoją postawą uratowali życie Polakom. Napastnicy zadowolili się okupem: trzema parami koni z saniami, znaczną ilością chleba i dziesięcioma tysiącami złotych. Po napadzie, życie we wsi zamarło. Mężczyźni kryli się po schronach a niektóre rodziny opuściły wieś. W Wielką Sobotę, 8 kwietnia 1944 roku w Chruśnie Starym zamordowano Piotra i Pawła Majewskich, nauczycielkę Wandę Filipowicz wraz ze służącą oraz Karola Czajkę. Uniknęli śmierci Kazimierz Sroka, Piotr Majewski oraz Jan, ojciec i brat pomordowanych. Jan uciekł w bieliźnie do Siemianówki, skąd wyjechało kilka furmanek przewożąc mienie wyżej wymienionych oraz rodzinę Łabaziewiczów. Na ojcowiźnie Majewskich pozostawała jeszcze przez dwa tygodnie żona Piotra, ufając poręczeniu ukraińskiego sąsiada Wasyla Kuzia. W Niedzielę Palmową, 2 kwietnia 1944 roku kolejny mord, we wsi Łany k.Szczerca. Zginęli wówczas Eugeniusz Górniak i dwóch Ukraińców zaprzyjaźnionych z Polakami. Ranni zostali Jan Kubajewski I Władysław Kuchar. W Poniedziałek Wielkanocny 10 kwietnia 1944 roku, zginął we wsi Popielany Michał Duszczak z Łanów a w lesie na Piaskach pod Dobrzanami Maria Pianko z Godowskich, wraz ze swym ukraińskim mężem, rozpaczającym na widok mordowanej żony. W Miłoszowicach, Ukrainiec Michał Żminka uratował rodzinę swego sąsiada Kazimierza Jednoroga, informując napastników, że Polacy już uciekli. W Miedziakach miała miejsce tragedia w dniu 12 kwietnia 1944 roku. Mieszkańcy - Polacy, spodziewając się napaści w nocy czuwali a nad ranem, niewyspani posnęli. Zamordowani zostali wówczas Jan-ojciec I Jan-syn Szumscy, Walenty Błoński, Karol Gierus z synami Michałem I Józefem oraz z ojcem I dziadkiem, Mieczysław Swoboda, Jan Węglowski, Michał Błaszczyszyn, Wawrzyniec Kość, trzech, nieznanych z nazwiska mężczyzn z pod Przemyśla I inni, w sumie 21 osób. W tym samym dniu, około godziny dziesiątej miał miejsce napad w pobliskiej wsi Hucisko. Zginęło wówczas 84 Polaków, mordowanych siekierami, przecinanych piłą lub spalonych w stodole należącej do Piotra Gierusa. Ustalono personalia 54 osób. Byli to min.: Ludwik I Władysław Biesiadeccy, Wawrzyniec Blachowski, Karolina Bożechowska, Piotr I Stanisław Gierusowie, Maria,Józef, Paweł, Wawrzyniec Czuchniccy, Józef Doskoczyński, Antoni, Zofia, Michalina, Jan Rozalia Gryglewiczowie, Antoni Monak Antoni Zawrot, Grzegorez-furman, Maria Jakiemko, Marcin I Tadeusz Kalicińscy, Michał, Jan Józef Koszalińscy, Stanisław Matuszewski, Jan Nazarowski, Michał, Józef, Jan, Edward Pękalscy, Michał Ułaniszyn, Józef Bardak, Maria Kasprowa z synem, Józef I Walenty Cybykowie, Michał z Poddębiny, Ludwik Podfigórny, Michał I Walenty Podkiewiczowie, Józef, Julian I Stanisław Stankiewiczowie, Franciszek I Józef Stefanów, Jan Spaliński, Jan Stawiński, Jan Urbański, Jan Węglowski,.Żółkiewicz, Kazimierz., szwagier Gierusów. Napastnicy wracali jeszcze kilkakrotnie, zginęły wówczas Maria Stankiewicz I Pękalska, żona Kaspra.Tylko niektórzy zdołali uciec, a wśród nich Józef Szumski I Michał Błoński. Byli z nimi Jan Szumski, brat Józefa oraz Józef Gierus. Ci dwaj postanowili opuścić kryjówkę w wąwozie I już nie wrócili. Wieść o potwornym mordzie w Hucisku dotarła do Siemianówki za pośrednictwem Józefa Szumskiego. Tak się złożyło, że kwaterujący w Siemianówce żołnierze Wehrmachtu jechali po drzewo do lasu w tamtej okolicy. Postanowiono pośpieszyć z pomocą tym, którzy pozostali przy życiu. Prawdopodobnie nieodpowiedzialne postępowanie niektórych uczestników tej spontanicznej pomocy, spowodowało napad Ukraińców na powracających z Huciska. Zginął wówczas Piotr Czarkowski z Siemianówki a Józef Szumski został ranny w klatkę piersiową. Także jeden z żołnierzy niemieckich został raniony w nogę. W niedalekim od Siemianówki Ostrowie, zastrzelono Bronisława Humeniuka, dyżurnego ruchu na stacji Szczerzec. Inna kula nie dosięgła szczęśliwie Józefa Ogrodnika, również pracownika ruchu na stacji kolejowej. Na pograniczu Siemianówki I Pustomyt znajomi Ukraińcy wymordowali w nocy z 20 na 21 maja 1944 roku, rodzinę Surmiaków. Najpierw nożem zadźgano liczącego 80 lat Antoniego Surmiaka, kiedy wyszedł z mieszkania za potrzebą, pozostawiając otwarte mieszkanie. W mieszkaniu zamordowano Józefa Surmiaka I będącą w ciąży jego żonę Julię. Nad kobietą, która błagała o litość, mówiąc, że pochodzi z ukraińskiej rodziny, szczególnie się pastwiono. Dalszą ofiarą była Maria Surmiak, która rozpoznała napastników I zwracała się do nich po imieniu. Słyszały to ukryte dzieci, które zawiadomiły potem o mordzie. Dalszą ofiarą była Stefania Surmiak z Wojciechowskich, która ciężko ranna, zmarła z upływu krwi. Konając, uspakajała jeszcze ukrytą w łóżku, trzyletnią Zofię. Zginął również Stanisław Surmiak, syn Wojciecha. Po dokonaniu mordu, napastnicy podpalili dwie polskie zagrody w Pustomytach. Zbrodniarzy potępił podczas pogrzebu ofiar na cmentarzu w Pustomytach grecko-katolicki duchowny. Nie powstrzymało to zbrodniarzy. Następnego dnia został zamordowany mieszkaniec Pustomyt rzeźnik Kocuła, z córką i furmanem. Mordercy udali się przed cerkiew w Leśniowicach z żądaniem błogosławieństwa. Miejscowy ksiądz grecko-katolicki, odmówił im tego. Upadł przed nimi na kolana, mówiąc, żeby dalsze zamierzone mordowanie w Pustomytach, zacząć od niego. Ta postawa duchownego ostudziła morderczy zapał napastników i zapewne ocaliła dalsze, potencjalne ofiary. Nie wszędzie znaleźli się Ukraińcy, podobni do tego leśniowickiego duchownego. We wsi Piaski zamordowano dziadka i wnuka Migów oraz trzecią nieznaną z nazwiska osobę w czasie ich próby ucieczki do Siemianówki. W Chruśnie Starym, pomimo zapewnień ukraińskich sąsiadów, że nic im nie grozi, zginęli Anastazja, Kazimierz I Józef Bednarscy, Anastazja I Franciszka Wojciechowskie, Jan Głowaczewski, Antoni Szachnowski, Józef Zatorski z synem I córką, rodzina Żółkiewiczów z przysiółka Derewacz. Nie oszczędzano Ukraińców sprzyjających Polakom. Takim był niejaki Uhryn, którego zamordowali ich ukraińscy współbracia zabijając jednocześnie jego żonę Annę, synów Stanisława I Romana oraz córki Helenę I Krystynę. Zginęli także Piotr Boruta, Pelagia Dzika I młody chłopiec o nieznanym nazwisku. W Dobrzanach dokonano egzekucji Polki, żony tamtejszego nauczyciela Ukraińca z Chrusna o nazwisku Bałeh. Odmówił on dokonania mordu własnej żony ale oddał ofiarę w ręce oprawców". ***** Wiadomości o tych I innych okrutnych morderstwach docierały do mieszkańców Siemianówki za pośrednictwem ludzi, którym udało się ujść z życiem. Masowo ściągali ze wszystkich stron do Siemianówki szukający schronienia i ratunku. W czerwcu i lipcu 1944 roku pierścień śmierci wokół wsi zacisnął się jeszcze bardziej. Zaczęli ginąć z rąk ukraińskich sąsiadów także jej stali mieszkańcy. W czasie sianokosów, na polach od strony Leśniowic, zastrzeleni zostali z ukrycia Stanisław Dereń i pracujący z nim Ludwik Pleczysty z Łanów. Zbliżały się żniwa, lecz rolnicy bali się wychodzić w pole, zwłaszcza bardziej odległe. Nawet idąc na bliżej położone zagony, zabierano broń. Opuścili swoje zagrody I przenieśli się do wsi mieszkańcy, których gospodarstwa były położone bliżej ukraińskich Leśniowic niż Siemianówki, jak np. Michał Balicki czy Piotr Lisik. Narastała psychoza strachu I terroru a napięcie wzrosło jeszcze bardziej po odejściu kwaterującej jednostki niemieckiej. W tej atmosferze niektórzy mieszkańcy Siemianówki zdecydowali się na przejściowe przeniesienie do zachodnich, czysto polskich rejonów kraju. W drugiej połowie kwietnia i w maju wyjechało w okolice Tarnowa, Rzeszowa, Bochni i Brzeska kilkanaście rodzin, zwłaszcza tych, którzy mieli tam jakiś punkt oparcia. Były to m.in. rodziny Rudolfa Zawady (na miejscu w Siemianówce i częściowo we Lwowie, pozostali synowie Edward i Henryk), Józefa Trojanowskiego, Michała Bernada, Stanisław Bartoszewski z bratem i siostrą, Józef Ogrodnik z żoną, córka Szczepana Derenia (rodzice z młodszym synem zostali na miejscu), Decowie i in. Opuściły wieś rodziny, które miały status folksdojczów (Frajsowie, Rychlewscy, Jadachowie). Musiał potajemnie wyjechać w okolice Limanowej proboszcz ks. Jan Bałys, zagrożony aresztowaniem przez gestapo, ostrzeżony przez byłego parobka, Ukraińca Dmytra Kozaka. Parafia i wierni pozostawali odtąd pod opieką młodego administratora ks. Adama Habrata, emerytowanego kapelana ks. Wojciecha Szlęzaka i pochodzącego ze Śląska ks. Franciszka Adamczyka, który przeżył w Siemianówce prawie całą wojnę. ***** W Siemianówce, przez cały czas okupacji rozwijała się działalność konspiracyjna. Sprzyjał temu narodowościowo jednolity charakter wioski. Z biegiem okupacyjnych lat, niemal każdy dorosły mieszkaniec był w ten czy inny sposób związany z podziemnym ruchem i jego organizacją wojskową , Armią Krajową. Regularnie docierały do wsi tajne gazetki jak Biuletyn Informacyjny, Biuletyn Grodów Czerwieńskich i inne, skąd czerpano wiadomości o prawdziwej sytuacji na frontach, wnioskując o dalszym przebiegu wojny. Zaczęła pojawiać się we wsi broń, na początku pojedyncze sztuki, wydobywane z ukrycia, nielegalnie kupowane u maruderów , zdobywane na Niemcach lub ich aliantach (Węgrach, Włochach). M.in. Jan Dereń wspomina: "miałem karabin węgierski, który zabrałem żołnierzom węgierskim powracającym z frontu, w pociągu przed stacją Basiówka). Pod koniec 1943 roku, a w szczególności w pierwszej połowie 1944 roku, z samolotów alianckich, nadlatujących z Włoch, dokonano kilkakrotnie zrzutów broni. Przybyło wtedy sporo automatycznych pistoletów produkcji angielskiej tzw. stenów, granatów, a nawet ręcznych karabinów maszynowych. Do Siemianówki zaczęły potajemnie ściągać oddziały Armii Krajowej z innych miejscowości oraz partyzanci z lasów a dowództwo objęli oficerowie skierowani przez lwowski okręg Armii Krajowej. W miarę zbliżania się frontu Siemianówka stała się miejscem gromadzenia się poważnych sił AK, gotowych do wystąpienia w momencie wkroczenia Sowietów w ramach akcji "Burza". W ten sposób wieś była z jednej strony obozem uciekinierów, z drugiej zaś miejscem koncentracji uzbrojonych oddziałów partyzanckich a także luźnych uzbrojonych grup, nie podporządkowanych żadnemu dowództwu, niekiedy o skłonnościach do samowoli i warcholstwa. Wiosną 1944 roku na przedpolach wioski wprowadzono dla samoobrony posterunki, mające ostrzec przed niespodziewanym atakiem. Kiedy całymi tygodniami, przy trwającym stanie napięcia atak taki nie następował, co bardziej zapalczywi i nie zdyscyplinowani, sami pociągali za spusty automatów i erkaemów kierując na oślep salwy w kierunku sąsiednich ukraińskich wiosek. W odpowiedzi ogłaszano tam alarm, bijąc w cerkiewne dzwony. Pewnej nocy jedna z uzbrojonych grup z południowej części wsi urządziła w nocy wypad w kierunku Ostrowa, na znajdujące się na jego skraju gospodarstwo Ukraińca Fed'ka Kuryłasa. Terroryzując starszego już wiekiem i spokojnego gospodarza, skonfiskowano mu krowę, którą potem zabito dla mięsa, chociaż nikt głodu nie odczuwał. Pewnego dnia ujęto idącego pieszo polami do Lwowa serdyckiego nauczyciela ukraińskiego pochodzenia Pasiecznika. Sprowadzono go do wsi, gdzie go przesłuchiwano. Groziło mu rozstrzelanie. Powoływał się on na swoje małżeństwo z Polką, córką dyrektora szkoły w Serdycy I na to, że tę okoliczność może zaświadczyć znający go Edward Zawada. Zapytywany w tej sprawie przez Jana Lisika, mógł istotnie to potwierdzić. Oszczędzono w ten sposób rozlewu niewinnej krwi. W pierwszej połowie lipca jeden z wysuniętych posterunków ostrzelał jadący drogą z Pustomyt w stronę Szczerca wojskowy samochód-łazik. Podobno jeden z jadących żołnierzy lub oficerów został wtedy zabity lub raniony. Nie wykluczone, że byli to Ukraińcy z SS Galizien noszący niemieckie umundurowanie i jadący na rozpoznanie, które miało poprzedzić ekspedycję karną. Obok strachu, narastała żądza zemsty i odwetu na Ukraińcach. Był zamiar wyprawy na Chrusno Stare. Na szczęście, rozsądne głosy m.in. Piotra Lisika, zapobiegły ( przynajmniej tymczasowo) wprowadzenie w życie tego planu. Decydującą dla dalszych losów Siemianówki okazała się, polska akcja prewencyjną podjęta nocą z 23 na 24 przeciwko ukraińskiej wsi Miłoszowice, skąd padały pojedyncze strzały. Podejrzewano, że to własowcy stacjonujący w folwarku Radwań planują ze swej strony napad na północną część Siemianówki przylegającą do Miłoszowic. Spalono tam wówczas kilka ukraińskich gospodarstw i zabito na poły spolszczonych Ukraińców, m.in.pochodzących z Siemianówki, którzy na czas trwających niepokojów przenieśli się do Miłoszowic obsadzając zagrody opuszczone przez miejscowych Polaków i w porozumieniu z nimi. Jak zanotował Bolesław Bednarski, zginęli wówczas siemianowscy Rusini- Ukraińcy Michał, Jerzy I Anna Cieśla, matka i dwóch synów Hajduczków , Maria Dzika oraz Polak Michał Szachnowski, który mimo niebezpieczeństwa nie opuścił swojej ojcowizny. Teraz zginął z rąk własnych rodaków. Iście kainowy czyn. Były to działania zapaleńców, podejmowane w większości przypadków zapewne bez wiedzy miejscowych dowódców AK; akcje tyleż nie skuteczne co nie celowe i szkodliwe. Te nieroztropne działania przesądziły niewątpliwie o ostatecznym losie Siemianówki, i to w ostatnich niemal godzinach okupacji niemieckiej. 23-go lipca 1944 roku wyszedł ze wsi oddział AK w kierunku wschodnim, na Bóbrkę i Stare Sioło, na spotkanie ze zbliżającymi się oddziałami Armii Czerwonej, dla zademonstrowania polskiej obecności na terenie, do którego Rosjanie rościli sobie pretensje oraz dla wspólnej walki z Niemcami. Po drodze podpalono zabudowania ukraińskiej wioski Chrusno. Po spotkaniu z Armią Czerwoną w okolicach Starego Sioła, zgrupowanie siemianowskie AK zostało przez Rosjan rozbrojone I rozwiązane. ***** Godziny poprzedzające dramatyczne wydarzenia dnia następnego wspomina Henryk Zawada: "We wtorek 25 lipca wycofujące się wojska niemieckie zatrzymały się na naszym końcu wsi, szykując się prawdopodobnie do czasowego powstrzymania nacierającej Armii Czerwonej. Przed wieczorem zaczęli okopywać działa I ustawiać stanowiska karabinów maszynowych.. W nocy z 25-go na 26-go lipca.. zaczęli się zwijać do dalszego wycofywania, co też nastąpiło w bardzo wczesnych godzinach, rankiem 26 lipca. Manewr ten zaistniał najprawdopodobniej w wyniku porozumienia z jednostką SS-Hałyczyna, która miała swój plan zniszczenia Siemianówki I jej ludności." Jan Dereń wspomina: "25 lipca 1944 roku około godz. 16, wracając z pola.... w towarzystwie Stanisława Derenia i Szczepana Derenia zauważyliśmy, że na rampie Jana Trojanowskiego zostały ustawione karabiny maszynowe i działo. Po przybyciu do domu zastałem.... oficerów AK z partyzantki lwowskiej, obserwujących przez lornetkę wspomnianą rampę. Wieczorem, około 20 karabiny maszynowe i działo zostały wycofane. 26 lipca około godz. 5.00 do naszej zagrody.. przybyli oficerowie AK i zobaczyli, że karabiny maszynowe i działo znów zostały ustawione." ****** W środę, 26 lipca 1944 roku w godzinach rannych, drogą wiodąca z Pustomyt do Szczerca przybył oddział dywizji SS Galizien. Zatrzymał się na początku wsi, obok domostwa Krycińskich, sporego, murowanego budynku, który był niegdyś siedzibą karczmy i tak potocznie był określany. Tutaj ulokował się sztab dowodzenia akcji, w wyniku której śmierć poniosło 30 osób i zostało spalonych blisko setka zabudowań.. Przypuszcza się, że były to (jedna lub dwie) kompanie SS Galizien, ocalałe z rozgromienia na froncie niemiecko-sowieckim pod Brodami. Wraz z żołnierzami SS w akcji brali udział Ukraińcy z sąsiednich wiosek (Ostrów, Piaski, Łany), którzy operowali nazwiskami znanych im Polaków. Jerzy Węgierski w swej książce o lwowskim AK tak odnotowuje wydarzenia w Siemianówce: " 26 lipca, rano na szosie na zachód od Siemianówki pojawiły się opuszczające Lwów i wycofujące się na południowy wschód oddziały niemieckie. Trzy samochody ciężarowe, pełne żołnierzy z dywizji SS Galizien, skręciły w Pustomytach na drogę prowadzącą do Siemianówki i zatrzymały się w południowej części wsi, obok tzw. Sędziówki. Rozstawili karabiny maszynowe, działka, moździeże i zajęli pozycje obronne, po czym część żołnierzy rozbiegła się po zagrodach chłopskich. Mieszkańcy okolicznych domów przypuszczali, że żołnierze poszli na poszukiwanie żywności. Żołnierze jednak zaczęli wypędzać ludzi z domów i rabować je. Za rabusiami szła druga grupa, która podpalała budynki. Ci z mieszkańców, którzy nie zdążyli ukryć się, zostali spędzeni w charakterze zakładników na podwórze dawnej karczmy. Byli wśród nich m.in. dwaj księża Adam Hrabat i Wojciech Ślęzak. Ks. Ślęzak, emerytowany kapelan wojskowy, zachował się bardzo godnie i po żołniersku. Na błaganie wystraszonych kobiet, żeby prosił SS-owców Ukraińców o litość, głośno, dobitnym głosem miał powiedzieć:" Ludzie, żołdacy nie dali nam życia i dlatego nie będziemy ich prosić o zmiłowanie a jedynie Boga Wszechmogącego". Po tych słowach zaczął odmawiać słowa Spowiedzi Powszechnej, które powtarzali inni. Na zakończenia udzielił ogólnego rozgrzeszenia." ***** Najpełniejszy opis akcji SS Galizien dała Maria Witwicka- Dereń, która przeżyła ją bezpośrednio od początku do końca. Była naocznym świadkiem rabunku, spędzania do "karczmy", maltretowania i mordowania. Była także pojmana i doprowadzona pod konwojem do miejsca gromadzenia ludzi Zastrzelony został, przy próbie ucieczki, jej ojciec Stanisław Dereń. Cytuję obszerne fragmenty spisanych przez nią wspomnień, w r. 1994, w 50-tą rocznicę wydarzeń : .. Przyjechałam w niedzielę 23-lipca 1944 roku ze Szczerca-stacji (do Siemianówki), gdzie przez kilka miesięcy pracowałam w biurze kolei, na odcinku drogowym. . ..Pamiętam jak 22-go lipca, w sobotę zostały zbombardowane tory na stacji I wszystkie pociągi ze Lwowa dojeżdżały tylko do stacji Szczerzec.. Wtedy to po południu z jednego pociągu wysiadło dwóch wojskowych w mundurach SS, jeden w randze porucznika , drugi sierżanta. Obaj przyszli do biura, w którym nie było już kierownika,. tylko ja i moja Mama (bo przyszła mnie zawołać na obiad). Przybysze poprosili o wodę do picia I benzynę do zapalniczki. Spełniłam ich życzenia.Mówili po niemiecku, lecz moja znajomość tego języka nie była wystarczająca, więc porucznik.. uśmiechając się zapytał piękną polszczyzną, "dlaczego przed chwilą jak nadleciały bombowce pani skryła się w rowie? Proszę pamiętać, że przed przeznaczeniem nie można uciec, ani się schować" Za cztery dni.., jak się okazało jednym z trzech przywódców oddziału SS był właśnie on. (26 lipca)Był piękny słoneczny, wręcz upalny poranek.. Ja stałam w ogrodzie wśród kwitnących różnymi kolorami dalii..cieszyłam się wszystkim co mnie otaczało, miałam dopiero dwadzieścia lat. Prawie w tym momencie usłyszałam strzały, krzyki, płacz kobiet I dzieci. Wybiegłam na drogę, zobaczyłam żołnierzy w niemieckich mundurach obwieszonych taśmami kul, z ręcznymi karabinami maszynowymi, prowadzących ludzi w stronę kościoła. Wtedy szybko pobiegłam do domu powiedzieć Tacie ,żeby natychmiast pozbył się z mieszkania broni swojej i mojej. Tata zaraz wyrzucił do rosnącego przy domu grochu dwa granaty i dwa pistolety. Kiedy wracał szli już za nim żołnierze, pytając "a de ta mołoda?" O ratowaniu się ucieczką nie było możliwości. Nim zorientowaliśmy się co się dzieje, w pokoju stało już kilku ukraińskich zbirów, rabując I wynosząc co było można.. Gdy wyprowadzano nas z domu pod pretekstem sprawdzenia dokumentów .. nie pozwolono nam niczego więcej zabrać. Zdarli mi nawet z szyi złoty łańcuszek z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, który dostałam od Taty za dobre oceny w nauce. Tatę zabrał jeden , a mnie pod lufą karabinu prowadził drugi żołnierz. .. W domu starałam się nad sobą panować i nie okazywać tego jak bardzo się boję, ale na drodze, na widok ludzi desperujących, znajdujących się w takim położeniu jak ja, głośno się rozpłakałam. Nie chciałam jeszcze umierać i chciałam żyć.. Przez łzy, które zalewały mi oczy nic nie widziałam, ale usłyszałam głos:-"czoho wy płaczete, nie płaczte, tam je ten lejtnant szczo u was wodu pył, wam niczo ne bude". Był to ten sam sierżant, który razem z porucznikiem przyszedł w sobotę do biura w którym pracowałam. Gdy doprowadzono mnie na miejsce przeznaczenia odważyłam się poprosić o rozmowę z porucznikiem, który razem z kapitanem i jeszcze jednym wojskowym siedział na rowie naprzeciw domu, dawnej "karczmy", gdzie umieszczono przyprowadzanych mieszkańców wsi, wśród których był także mój Tata i dwóch księży: Wojciech Szlęzak I Adam Habrat. Porucznik poznał mnie a po sprawdzeniu dokumentów zapytał po polsku: "co pani tu robi, skoro pracuje w Szczercu a zameldowana jest we Lwowie?" Odpowiedziałam, że "z Siemianówką łączy mnie dużo, tu się wychowałam,.tu mieszka I stąd pochodzi mój ojciec. . Bardzo kocham swojego ojca i proszę mi go zwrócić". Wtedy porucznik powiedział, że zwolni mojego ojca I księdza (Habrata) pod warunkiem iż mu powiem jaka tu jest organizacja, jaką mają broń I kto do niej należy... Odpowiedziałam krótko "nie powiem, bo nie wiem, a gdybym wiedziała to honor cenię więcej niż życie. On przyznał mi rację, ale Taty mi nie oddał. .. Ponieważ nadal nie wiedziałam co z nami będzie, zapytałam czy mogłabym pójść do domu po rzeczy, gdyż Tata wyszedł bez marynarki a ja w cienkiej bluzeczce. Porucznik pozwolił mi powrócić do domu w asyście jednego żołnierza, który otrzymał rozkaz przyprowadzenia mnie z powrotem. Dom, do którego tak bardzo chciałam wrócić.nie był tym, z którego wyszłam przed godziną. Moje walizy z rzeczami, które przywiozłam I jeszcze nie rozpakowałam, znikły. W mieszkaniu było wszystko porozrzucane, szafa pusta wysunięta na środek pokoju, wisiały tylko Taty palto i kolejowa marynarka. Wzięłam więc co pozostało, trochę żywności do koszyczka.. ...Wiele wspomnień przechodziło mi przez myśli, które przerwała kolejna wizyta rabusiów. Żołnierz z mojej ochrony, cały czas siedział cicho tylko mnie obserwując, powiedział im " tu nie wolno rabować, lejtnant Baranowski zakazał". Oni zasalutowali I wyszli. .. Wracałam do miejsca kaźni a przede wszystkim bliżej Taty. Żołnierze strzelali do wszystkiego. Kule świstały koło mnie a ja pogodzona z losem szłam drogą I słuchałam mojego opiekuna, który mówił, że to co teraz się dzieje, to za Miłoszowice. Rzekomo Polacy rozrywali tam na płotach ukraińskie dzieci, w co do dziś trudno mi uwierzyć, bo nikt z pośród znanych mi Ukraińców nie wspomniał o takich barbarzyńskich praktykach. Tak dotarłam z powrotem do rowu przed karczmą, podałam Tacie wszystko co przyniosłam.. usiadłam na rowie i zaraz zaczęła się gehenna. Dwóch żołnierzy przyprowadziło jednego z braci Kubajewskich w związanych z tyłu rękach. Jeden żołnierz trzymał wiadro z kulami a drugi duży pistolet, który podobno znaleźli przy nim. Porucznik Baranowski wziął ten pistolet I bił go nim po twarzy a chłopiec, choć cały skrwawiony stał wyprostowany, mimo, że tak bardzo cierpiał. .. Nie mogąc na to patrzeć, krzyknęłam "na co ty jeszcze czekasz". Wtedy on odwrócił się i pobiegł w dół szosy, gdzie dosięgły go kule z automatu. Zauważyłam, że porucznik nie był tym zachwycony, iż ośmieliłam się mu przerwać przyjemność katowania. Opanował się jednak i. powiedział "byłbym rad, gdyby pani stąd poszła". Ja jednak nie posłuchałam. z nadzieją, że odda mi mojego Tatę. Siedząc na rowie widziałam jak w jamie po wadze wozowej siekli wrzucanych tam żywych ludzi, jak bili I strzelali. Ich krzyki i jęki rozdzierały mi serce. a po chwili już nic nie słyszałam i nie widziałam. Gdy po szoku ocknęłam się we młynie, zobaczyłam troskliwie opiekującego się mną starszego pana, który także został zwolniony przez dowództwo SS Galizien i z kimś mnie tam przyniósł. Nazwiska tego pana nie pamiętam, ale wiem, że razem z żoną, z którą zgubił się w tej zawierusze miał schronienie na plebanii I że pochodził z Krakowa.. Sporządził przede mną ustny testament ustalając, że majątek za Krakowem i kamienicę w Krakowie przeznacza dla swojej żony. ...Wracam do chwili, kiedy . odzyskałam przytomność umysłu i usłyszałam straszny huk z dział lub moździeży. Gdy wyszłam po schodkach na górę, to przez okno zobaczyłam ogromne słupy ognia palących się domów. Po chwili do młyna przyszło dwóch żołnierzy i chcieli mnie ze sobą zabrać. Wtedy zaryzykowałam powołując się na porucznika Baranowskiego i powiedziałam, że kazał mnie na siebie czekać we młynie. I tym sposobem znowu ocalałam. Potem zaczęły trąbić klaksony, ktoś kogoś wołał, słychać było odjeżdżające samochody I zapanowała cisza. O zmierzchu do młyna przyszedł jakiś chłopiec oznajmiając, że Tata mój zastrzelony a ja nie mam gdzie wracać, bo nie ma już naszego, małego, białego domku.. Z kilkoma innymi osobami przesiedziałam noc. Rano musiałam się przekonać o wiarygodności słów chłopca, który przyniósł mi tę smutną i straszną wiadomość o moim Tacie i naszym domku. Lecz nikt nie odważył się pójść ze mną do tej części wioski, która z małymi wyjątkami przestała istnieć a pozostały jedynie zgorzeliska z których unosił się dławiący zapach spalenizny. Szłam więc sama po pobojowisku między pomordowanymi I zastrzelonymi, którym lipcowe gorące słońce paliło zbolałe, martwe twarze, niektóre jeszcze bardzo młode. Tacie, który leżał obok jednego z braci Kubajewskich przykryłam twarz chusteczką i to było wszystko co w danej chwili mogłam dla niego zrobić. Poszłam więc tam, gdzie wczoraj jeszcze stał nasz domek a teraz pozostało po nim trochę gruzu i blacha z dachu, która wszystko przykryła. Na środku niej siedział . mały kotek, ulubieniec Taty. Chociaż zabierałam go stamtąd kilkakrotnie, on stale tam wracał. Ja, również nie pocieszona wróciłam do młyna. Dopiero wieczorem rodziny pomordowanych I postrzelonych zabierały swoich bliskich, aby ich pogrzebać...Tata mój został pochowany nawet bez trumny bo nie można było już dłużej czekać. Wykopanie grobu zawdzięczam swojej kuzynce Gieni Wieczystej.. z domu Dereń i dwom wojskowym Niemcom, którzy wycofując się. odpoczywali przy szosie między cmentarzami. Krzyż o który za kilka dni się postarałam, poświęcił i wkopał ksiądz Adam Habrat a na jego tablicy wypisałam słowa: "Ucisz Boże łzy pamięci Uśmierz boleść mojej duszy Niech się wola Twoja święci Niech pokora niebo wzruszy" ***** Przypadkowemu zbiegowi okoliczności zawdzięcza uratowanie życia piszący te słowa I brat Henryk Zawada. Do Siemianówki przyjechaliśmy ze Lwowa w sobotę 22 lipca z zamiarem przeczekania przejścia frontu, który już był bardzo blisko. W naszym rodzinnym domu, po wyjeździe rodziców w kwietniu 1944 roku w okolice Dąbrowy Tarnowskiej , sprowadził się brat mamy, Michał Balicki ze swoim inwentarzem, dobytkiem I sporą ilością uli pszczelich, pozostawiając na pastwę losu gospodarstwo, które znajdowało się oddalone o dobre trzy kilometry od wsi, za to blisko ukraińskich Leśniowic. Ze strony jego I jego żony mieliśmy dzięki temu zapewnioną opiekę I wyżywienie. Krytycznego dnia wczesnym rankiem ruszyliśmy w dwójkę z bratem na nasze pole, leżące za przysiółkiem Zagrobla, w odległości jakieś dwa I pół kilometra od domu, celem skoszenia dojrzałego już żyta. W oddali, słyszało się strzały, ale w tamtych dniach nie było to nic nadzwyczajnego. Koszenie trwało już z godzinę, kiedy przybiegła do nas mała, może siedmioletnia córeczka naszej, mieszkającej na Zagrobli ciotki, Heleny z Balickich Dereniowej, przekazując nam wiadomość, że coś niedobrego dzieje się we wsi I że mamy natychmiast porzucić koszenie oraz przyjść do ich zagrody. Idąc pośpiesznie, słyszeliśmy coraz częstsze strzały padające od tej strony wioski, gdzie znajdowało się nasze domostwo. Mój brat Henryk następująco opisał dalszy bieg wydarzeń, które przeżywaliśmy razem: ".Biegnąc z pola , w odległości 150-200 m zobaczyliśmy żołnierzy, którzy krzyczeli po ukraińsku "stij". Nie zatrzymaliśmy się.. Wskoczyliśmy do furtki I zniknęliśmy im z pola widzenia...Wiedziałem, gdzie znajduje się schron, bo pomagałem wujkowi (Jan Dereń )przykrywać go brusami. Schron znajdował się w ogrodzie... Rósł tam ogromny krzak róży, po odchyleniu którego widać było wejście do schronu. . Był wykonany bardzo solidnie. Był to rów-okop o szerokości może 70 cm, głębokości 1,50 m I długości 4-5 m. Z góry, przykryty był brusami (drewnianymi belkami) a te zasypane warstwą ziemi, grubości około 50 cm. Na nim rosły ziemniaki I fasola tak, że nic nie wskazywało, że może się coś pod spodem znajdować.. Gnaliśmy prosto do schronu..jeszcze usłyszeliśmy po ukraińsku, skierowane do ciotki pytanie "de twij muż?". W schronie zastaliśmy wujka Jasia Derenia z synkiem Jankiem, wujka Michała Balickiego, Józia Szumskiego I Jana Balickiego. Razem z nami w schronie znajdowało się siedem osób.. Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy bieganie Ukraińców-żołnierzy po ogrodzie a także po schronie, wyraźnie słysząc ich kroki.. W tym momencie mały Janek zaczął popiskiwać i jego ojciec po prostu zakneblował mu buzię ręką.. Naszym kurierem była ciotka Helka (żona Jasia Derenia), która cały czas krążyła po obejściu i ogrodzie z małym sześciotygodniowym Stasiem na ręku. Być może, że dzięki temu Ukraińcy nie zabrali jej, jak wielu innych, których pędzili do Krycińskiego, gdzie gromadzili złapanych. zakładników.. Od ciotki mieliśmy kolejne meldunki o tym kogo w danej chwili złapali I prowadzą na punkt zborny. Po jakimś czasie, chyba około 10-11 godziny, ciotka chodząc po schronie i mówiąc do siebie samej, przekazała nam, że zaczyna się palić wieś..., Podała nam, że pali się nasza stodoła i stajnia a zaraz potem budynki Dżugajów, Marcina Adamskiego, Józefa Szachnowskiego, Jana Balickiego (Szwydkiego), Dukiewicza itd. Pożar rozprzestrzeniał się bardzo szybko w stronę wsi aż do zabudowań naszego wujka Antoniego Balickiego (brata Mamusi).. Siedzieliśmy cicho, jak mysz pod miotłą, aż.. z nerwowego napięcia i wyczerpania wszyscy posnęliśmy. Około trzeciej po południu, Ukraińcy zaczęli wycofywać się plądrując po domach., zabierając konie z uprzężą i wozami. Około godziny 15-16 tej ze strachem ale i z wielką ulgą wyszliśmy ze schronu. Wtedy ujrzeliśmy straszny obraz palącej się znacznej części wioski.. Zaraz przyszła smutna wiadomość ze wsi, że ojciec Jana Derenia, Franciszek został zabity. Zabity został także Józef Merski... Zostali oni zastrzeleni w czasie ucieczki.. Idąc do domu, obok dopalających się zabudowań naszych sąsiadów Dżugajów, zajrzałem do piwnicy znajdującej się pod ich stodołą. Ujrzałem poduszonych Szczepana, Stanisława ich siostrą Joannę z synkiem i córeczką oraz synkiem jej szwagra. Szczepan I Stasio leżeli odwróceni twarzami do ziemi a Joanna z córeczką leżała na schodach piwnicy, z pewnością próbowała z niej wyjść." ***** Bilans akcji ukraińskich essesowców okazał się dla Siemianówki tragiczny. Spłonęły, z małymi wyjątkami ( w zależności od kierunku wiatru I gęstości zabudowy) domy mieszkalne i zabudowania gospodarskie, ze wszystkim co się w nich znajdowało na przestrzeni przeszło kilometra, w sumie około sto budynków. Zginęło trzydzieści osób, z tego na pięciu dokonano egzekucji na oczach spędzonych do "karczmy" ludzi, przed tym ich masakrując i katując. Byli to Stanisław Dereń (ojciec Marii Dereń-Witwickiej autorki wspomnień cytowanych w tym opracowaniu), Władysław Mazur, nauczyciel ze Szczerca (kwatermistrz obwodu AK Siemianówka pseudonim "Aleksander"), bracia Jan i Bronisław Kubajewski z Łanów, przy których znaleziono broń oraz Stefan Bilski (Bielski) furman na plebanii, zabity w ostatniej chwili, za służbę polskiemu księdzu. Zastrzeleni zostali w różnych przypadkowych miejscach Franciszek Dereń I Józef Merski ( na terenie swoich gospodarstw), Jan Dukiewicz (na cmentarzu), Maria Tułowa z d. Lisik ( w pobliżu własnego domu), Wiktoria Lisik, Władysław Szachnowski, Michał Wojciechowski oraz Agnieszka , o nie znanym nazwisku. Zginęli, uduszeni wskutek pożaru budynków w których szukali schronienia: Szczepan Dżugaj (Dżez), Stanisław Dżugaj, Joanna Pfeifer z d. Dżugaj z trojgiem małych dzieci (w piwnicy pod spaloną stodołą), Andrzej i Józef Horak, Zbigniew Horak z Łanów, Kazimierz Zychowicz, Józef Miga (uduszeni w piwnicy zabudowań Jana Kosmatego. Anna Mendychowska, Aniela Dziedzic, Maria Fedyniak (uduszeni w piwnicy Michała Fedyniaka. Wszyscy oni spoczywają na siemianowskim cmentarzu. W pewnym momencie do dowódcy oddziału SS Galizien podjechał oficer niemiecki na motocyklu z rozkazem zakończenia akcji. Zgromadzonych zakładników zwolniono a oddział ukraiński załadował się na samochody i odjechał. Nieco dziwi ten fakt rezygnacji z wymordowania zgromadzonych zakładników w tzw. "karczmie". SS Galizien była wówczas jeszcze ściśle podporządkowana Niemcom. Być może, że ta "łaska" wynikała z tego, że Niemcy nie chcieli komplikować sobie odwrotu przewidując reakcję zrozpaczonych i gotowych na wszystko ludzi. ***** Dopełnieniem opisanych wydarzeń w dniu 26 lipca 1944 roku stał się kontratak polskiego oddziału, uformowanego naprędce na przeciwległym końcu wsi, w którym brał udział i który wspomina Jan Dereń: "Około godziny 20.00 od strony Miłoszowic ( Sośnina) zaczął się ostrzał z karabinów maszynowych pociskami zwykłymi i zapalającymi. Około godz. 21.00 na rozkaz oficera ( prawdopodobnie Ruszczyca, całe zgrupowanie zostało poderwane do ataku na Miłoszowice. Ruszyliśmy z ogromnym krzykiem "hurra", przez pastwisko i rzekę na Miłoszowice i dotarliśmy aż za wzgórze za Miłoszowicami. Sośniny nie atakowaliśmy. Dotarliśmy bez strat własnych , zginął tylko jeniec radziecki z 1941 roku przebywający u Dereniowskich lub u Balickich.... Zatrzymaliśmy się na polanie na wzgórzu, uformowano nas w czworobok i ruszyliśmy z powrotem do wsi. Zajęliśmy pozycje w rowach na skraju pastwiska... Po około 20 minutach w ręku Jana Bezrąka ("kadet") wybuchła rakieta, co zostało zauważone przez wojska stacjonujące w lasku.. Natychmiast rozpoczął się ostrzał z karabinów maszynowych i działa. Wówczas padł rozkaz wycofania się na środek wsi (tzw. "Skotnik"). Koniec wsi został pozbawiony jakiejkolwiek obrony. Zastaliśmy na placu przy domu ludowym ogromną rzeszę kobiet. mężczyzn, dzieci oraz księży." ***** Powyższy tekst został opracowany we wrześniu 2001 roku przez Edwarda Zawadę oraz skonsultowany z Bolesławem Bednarskim i Henrykiem Zawadą. W szczególności, wykorzystane zostały pisemne materiały wspomnieniowe Marii Witwickiej z d. Dereń ( zam. 48-210 Biała Prudnicka, Rynek 3/3, tel. 77603), Henryka Zawady (zam. 51-165 Wrocław, ul. Bol. Krzywoustego 57/3, tel. 3252226), Jana Derenia (zam. 51-165 Wrocław, ul. Grudziądzka 88/2, tel. 3254337) oraz własne Edwarda Zawady (00-172 Warszawa, ul. Dzika 6/229, tel 8314794). Dla lepszego zobrazowania tła i okoliczności tragicznych wydarzeń w Siemianówce i okolicy wykorzystano opracowanie Bolesława Bednarskiego (zam. 54-236 Wrocław, ul. Popowicka 84/4, tel. 3505320) oparte o zeznania i informacje świadków a dotyczące bratobójczych mordów jakie miały miejsce w sąsiadujących z Siemianówką miejscowościach . Wykorzystano również fragment książki Jerzego Węgierskiego " W Lwowskiej Armii Krajowej" (Pax, 1989 rok) poświęcony akcji SS Galizien w Siemianówce. P.S. Już po napisaniu niniejszego opracowania otrzymałem od autorki wspomnień p. Marii Witwickiej z d. Dereń list w którym podaje dodatkowe informacje dotyczące oficera SS Baranowskiego: "Nazwisko por. Baranowskiego zapamiętałam, bo wymienił je jego podwładny, który na polecenie por. Baranowskiego mną się opiekował kiedy wracałam do domu po rzeczy, o czym pisałam w wspomnieniach." "Będąc kiedyś u znajomych z Buczacza, którzy mieszkają obecnie we Wrocławiu, wpadła mi do rąk książka, dość dużych rozmiarów w czerwonej oprawie pod tytułem "BUCZACZYNA" napisana w języku ukraińskim a wydana w 1972 r. w Nowym Jorku. Kiedyś przywiózł ją ich znajomy z którym już nie utrzymują kontaktów. W tej książce są biografie różnych osobistości ukraińskich osadników w Ameryce. Między innymi ROMANA BARANOWSKIEGO ur. 1905 r. w Buczaczu, syn księdza grecko-katolickiego. Do gimnazjum uczęszczał w Buczaczu a w 1931 roku ukończył weterynarię we Lwowie. Potem luka w życiorysie. Z czasem przenosi się do Monachium a po kapitulacji Niemiec pracuje jako nauczyciel w gimnazjum. Jednocześnie broni doktorat o tematyce gruźlicy koni. W 1949 roku emigruje do USA i do 1960 roku podejmuje różne prace w Stanach Ameryki. W 1963 roku podejmuje stałą pracę w administracji spożywczo-lekarskiej i należy do Zakonu Maltańskiego. Pełni funkcję ministra spraw zagranicznych w ramach żyjących na uchodźstwie Ukraińców. Lecz nie mam pewności, że to ten sam por. Baranowski, który brał udział w akcji SS Galizien w Siemianówce, ponieważ to zdjęcie w książce było robione dwadzieścia kilka lat później. Jeżeli byłaby to prawda, to świetnie udało mu się zachować swoją nieślubną przeszłość. Teraz jak jeszcze żyje, miałby 96 lat, więc niech sobie żyje I czeka na wyrok Boski. Bo po tylu latach doszukiwać się teraz sprawiedliwości nie ma już sensu, tym bardziej, że religia nasza nakazuje przebaczać." |
|
|
|
"Edward Zawada" <zawada> wrote in message
news:le51 > Akcja SS Galizien w Siemianówce > dnia 26. lipca 1944 > zebrał i opracował Edward Zawada Czy IPN prowadzi w tej sprawie sledztwo? wk |
|
|
Użytkownik "Edward Zawada" <zawada> napisał w wiadomości
news:le51 | | | Akcja SS Galizien w Siemianówce | dnia 26. lipca 1944 | zebrał i opracował Edward Zawada | czy mogę poprosić o źródła skąd Pan czerpał informacje? |
|
|
Dnia Sun, 13 Jul 2003 15:39:40 +0200, mkarwan napisał(a):
>| Akcja SS Galizien w Siemianówce >| dnia 26. lipca 1944 >| zebrał i opracował Edward Zawada > czy mogę poprosić o źródła skąd Pan czerpał informacje? Co prawda przeczytalem opracowanie Pana Edwarda Zawady pare godzin temu, ale o ile dobrze pamietam, pod koniec podal on źródła. Przeczytałeś i chcesz wiedziec wiecej, czy tak tylko pytasz? |
|
|
Użytkownik "Wojtek Walczak" <gminick> napisał w wiadomości
news:7ls1 | Dnia Sun, 13 Jul 2003 15:39:40 +0200, mkarwan napisał(a): | >| Akcja SS Galizien w Siemianówce | >| dnia 26. lipca 1944 | >| zebrał i opracował Edward Zawada | > czy mogę poprosić o źródła skąd Pan czerpał informacje? | Co prawda przeczytalem opracowanie Pana Edwarda Zawady pare godzin | temu, ale o ile dobrze pamietam, pod koniec podal on źródła. | Przeczytałeś i chcesz wiedziec wiecej, czy tak tylko pytasz? | 1. podany telefon do Pana Bolesława Bednarskiego jest nieaktualny. 2. List sygnowany jest przez Pana Edwarda Zawadę (00-172 Warszawa, ul. Dzika 6/229, tel 8314794). - list jest wysłany z Austrii (szczegóły są w nagłówku listu), a pod podanym numerem nikt sie nie zgłasza. Chyba teraz rozumiesz skąd moje pytanie. |
|
|
"Wojciech K." <wkrasucki> wrote in message
news:vk41 > "Edward Zawada" <zawada> wrote in message > news:le51 > Czy IPN prowadzi w tej sprawie sledztwo? > wk > Byłem przesłuchiwany w IPN w Warszawie. Moje opracowanie i protokół z perzesłuchania został skierowndo rzeszowskiego oddziału IPN. Nie znam dalszych losów tej sprawy. Pozdrawiam E, Zawada |
|